Ktoś kiedyś powiedział, a potem wszyscy
powtarzali i nadal powtarzają, że czas szybko płynie. Jest to prawda tak
oczywista jak to, że ostatni z faraonów już dawno umarł.
Jednakże mimo tej oczywistej prawdy, czasami
ten upływ czasu zdaje się nabierać kosmicznej szybkości.
Wydaje mi się, że nie dalej jak kilka
dni temu opisywałem zjazd nawigatorów absolwentów PSM w Gdyni 1968. Tymczasem
niepostrzeżenie minął rok i oto odbył się kolejny zjazd. Tym razem wielce
jubileuszowy, bo w trzydzieści lat po ukończeniu szkoły.
Skłamałbym, gdybym twierdził, że również
ta trzydziestka lat minęła jak jedna chwila. Niemniej aż trudno w to uwierzyć,
że to już naprawdę trzydzieści lat.
Sądząc po nastrojach uczestników spotkania
wydaje się, że upływ czasu nie poradził sobie ze stanem ducha większości
z nich. Wydaje się on być bardzo dobry.
Trochę gorzej obszedł się z ciałami niektórych
z nas, o czym wyraźnie świadczyły zaokrąglone brzuszki czy też posiwiałe
i przerzedzone włosy.
No, ale nie zmarszczki na twarzy, lecz
na duszy są objawem starzenia się.
Wigor, humor i energia uczestników spotkania
wyraźnie wskazywały na to, że zmarszczek na duszy po prostu jeszcze nie
ma.
W tym roku zjazd nawigatorów odbył się
25 kwietnia. Na miejsce spotkania wybrano restaurację Moon w Gdyni.
Z ogólnej liczby osiemdziesięciu absolwentów
tego rocznika udało się tym razem ściągnąć trzydziestu czterech, co stanowi
znaczący wzrost z poprzednim zjazdem, kiedy było nas szesnastu.
Jak zwykle z tych nieobecnych olbrzymia
część była akurat w dłuższych lub krótszych rejsach. Do niektórych nie
udało się dotrzeć. Niektórzy osiedli za granicą. Kilku nie żyje.
Podobnie jak przed rokiem nastrój panował
wręcz euforyczny. Dla wielu z nas było to pierwsze spotkanie w tak licznym
gronie po trzydziestu latach. Zresztą również i ci, którzy spotkali się
rok temu, jak również ci, którzy utrzymują kontakty na bieżąco bawili się
dobrze.
Od razu wytworzył się wspaniały nastrój.
Wszyscy obecni, zarówno ci, którzy uczestniczyli
w zjeździe w zeszłym roku, jak i tegoroczni nowicjusze, byli wręcz zachwyceni
samym pomysłem zorganizowania spotkania. Niektórzy wyrażali żal, że nikt
ich nie odnalazł w zeszłym roku. Sądzę, że do przyszłego roku powinno nam
się udać dotrzeć już do wszystkich.
Wielu z sentymentem wspominało czasy szkoły,
a szczególnie Dar Pomorza zazwyczaj zgodnie podkreślając, że była to wspaniała
szkoła życia. Jednakże, jak zauważyłem, kilku kolegów spoglądało na entuzjastów
bardzo podejrzliwie. Niewielu ich jednak było.
Muszę tu dodać, że podczas samych rejsów
na Darze zdania na ten temat były różne. Przeważnie jednak się narzekało.
Czas jednak wyrzucił złe strony tamtego życia ze wspomnień, a pozostały
tylko te dobre przekładające się na zdobyte doświadczenia i nabrane dobre
nawyki.
Chociaż pamiętam jeszcze z tamtych lat,
że wszyscy ówcześni kandydaci i tak zwani słuchacze PSM byli autentycznymi
romantykami morza, to ostatnie spotkanie jeszcze bardziej to uwypukliło.
Z drugiej strony mimo tego romantycznego
zacięcia można zauważyć, że wielu z nas próbowało czegoś innego przekładając,
przynajmniej czasowo, życie lądowe, rodzinne ponad twarde rygory życia
na morzu. Chociaż chyba źle to ująłem, gdyż nie trudna i stresująca praca
przyczyniła się do decyzji o zejściu na ląd, lecz właśnie chęć uniknięcia
rozłąki z najbliższymi.
Z całej grupy obecnej na spotkaniu równo
połowa nadal przemierza bezkresy mórz i oceanów. Pozostali spróbowali sił
w zawodach dających możliwość pracy na lądzie.
Wśród najoryginalniejszych wymienię tu
lekarza ginekologa-położnika Andrzeja Szwedzińskiego,
szefa szkolenia w Eurolocie Andrzeja Miklasa, dealerów samochodów wysokiej
klasy Kazika BMW Tarnowskiego
czy Andrzeja Mazdę Kossowskiego, wykładowcę uniwersyteckiego Doktora Andrzeja
Pawlika, dyrektora OPEC Jurka Łucia. Inni znaleźli pracę w branżach bardziej
morskich. Wspomnę tu Marka Szymankiewicza - dyrektora Agencji Promocji
Kadr Morskich - Agmor, działacza ITF - Jacka Cegielskiego, pilota w porcie
Gdańsk - Mietka Nagórskiego, pełnomocnika dyrektora d/s jakości w Polskim
Rejestrze Statków - Gabriela Oleszka, przedstawiciela norweskiego
armatora Ugland International - Jurka Puchalskiego.
Mimo, że wybrali oni, przynajmniej chwilowo,
pracę na lądzie, to ich związki z morzem są nadal intensywne i bardzo żywe.
Dowodem na to jest chociażby udział w omawianym zjeździe oraz przebijająca
z ich zachowań i słów nostalgia.
Dobrze zaobserwował to już rok temu jeden
z obecnych kapitanów Zbyszek Cygan, nawiasem mówiąc ten który jako pierwszy
z naszego rocznika osiągnął szczyty kariery nawigatora, a jednocześnie
działacz związku związku zawodowego kapitanów i wystąpił z niecodzienną
propozycją. Ta propozycja, to nadanie honorowym tytułów kapitanów PSM dla
tych, którzy nie doszli do tego stopnia zawodowego, gdyż zrezygnowali z
pracy na morzu. Jak można było oczekiwać propozycja została zatwierdzona
jednogłośnie. Oczywiście waga takiego dyplomu to tylko wyróżnienie koleżeńskie
i honorowe, lecz zapewne stanowić będzie miłą pamiątkę.
Ważnym punktem programu było wręczenie
dyplomów tym kolegom, którym je przyznano podczas ubiegłorocznego spotkania.
Otrzymało je czterech, którzy wybrali
inne zawody. Natychmiast wzięli się za zbieranie podpisów autentycznych
kapitanów, które uprawomocniły dyplomy. Mam wrażenie, że dyplomy bardzo
im się podobały. A niektórzy od razu oświadczyli, że znajdą się na honorowych
miejscach na ścianie w ich obecnych miejscach pracy. Przy okazji ujawniono,
że jeszcze kilku kombatantów rocznika 1965-1968 od dawna pracuje na lądzie
i nie ma szans na osiągnięcie dyplomów morskich. Również im przyznano pamiątkowe,
honorowe tytuły.
Dyplomy zostaną wręczone podczas następnego
zjazdu.
Gorąca atmosfera i nastrój wspomnieniowy
zaowocował kolejną ważną inicjatywą. Postanowiono opisać dzieje rocznika
z okresu pobytu w Szkole Morskiej.
To kronikarskie zadanie powierzono Gabrielowi
Oleszkowi. Powinien on sobie poradzić z tym zleceniem jako, że do tej pory
napisał dziewięć książek.
Najnowsza z nich pod tytułem „Dotknąć
piekła” ukaże się na rynku księgarskim w lipcu tego roku nakładem
wydawnictwa Marpress.
Zobaczymy jak będzie z książką o PSM pod
roboczym tytułem: „Moja PSM-ka - Najlepsza szkoła
życia”.
Wyznaczony autor zobowiązał się wykonać
tę pracę najlepiej jak tylko będzie potrafił. Kilku obecnych obiecało dostarczyć
zdjęcia z tamtego okresu, lub przypomnieć ciekawsze zdarzenia.
Propozycja odbywania kolejnych zjazdów
co rok spotkała się z ogólnym aplauzem. Ktoś nawet rzucił hasło, żeby skrócić
okresy międzyzjazdowe do pół roku, lecz większość uznała to za zbędny przesadyzm
i stanęło jednakże na tym, że następne spotkanie za rok.