Fragmenty - tekst
Smak winy II
Kalina przystawił fotel do radaru i siedział na nim spoglądając na ekran. Co chwila wstawał i wyglądał na zewnątrz przypatrując się falom. Sztorm cały czas wyraźnie przybierał na sile. Kalina oceniał, że jest już niemal dziesiątka. Nie miał przyrządu do mierzenia prędkości wiatru, ale wygląd morza odpowiadał tylu właśnie stopniom w skali Beauforta.
Fale były wyższe, morze było już całkowicie białe. Woda zrywana przez wiatr z wierzchołków fal, tworzyła w powietrzu gęstą zawiesinę ograniczającą widoczność. Wiatr nie wył już, ale ryczał.
Coraz częściej statek ustawiał się bokiem do fali i wtedy kołysał się jak szalony, a kaskady wody przelewały się z burty na burtę przewalając się nad pokrywami ładowni. Dziób też był już zalewany całkowicie. Teraz Kalina, nawet gdyby bardzo chciał, to nie mógł wysłać nikogo na dziób, gdyż automatycznie równałoby się to wyrokowi śmierci. Jeszcze raz pomyślał, że w tej chwili niewiele już ma do zastanawiania się. Może tylko czekać, aż mechanicy uruchomią silnik oraz wzywać pomocy z zewnątrz. Zrobił już to, lecz na razie nikt nie kwapił się go posłuchać. Po prawie każdym ustawieniu się bokiem do fali statek niemal niedostrzegalnie, ale jednak przesuwał się. Kotwica lekko puszczała od dna.
Przeszła mu przez głowę myśl o ewakuowaniu się na szalupach, lecz szybko ją porzucił. Przy tej sztormowej pogodzie, w dodatku w sytuacji, że nie można było ustawić się statkiem pod dogodnym kątem do fali, szanse powodzenia były niemal zerowe. Najprawdopodobniej szalupa rozbiłaby się o burtę, jeszcze zanim dotarłaby na wodę.
Lepiej było poczekać na holowniki, z tym, że operacja taka była coraz bardziej ryzykowna, gdyż dziób był zalewany falami i wyciągnięcie kotwicy byłoby bardzo trudne i niebezpieczne. Kalina chciał jednak na rufie, gdzie było stosunkowo bezpiecznie, założyć hole pierwszego holownika. Potem chciał, żeby holownik rufowy tak ustawił statek, aby dziób był jak najmniej zalewany. Jedynie wtedy istniała szansa, że ludzie którzy udadzą się na dziób, nie tylko wybiorą kotwicę, założą hol, ale też wrócą bezpiecznie do nadbudówki.
Gdy odległość od falochronu wynosiła już tylko jedną milę i dwa kable zawołał jeszcze raz Port Control.
- No widzę na moim radarze, że trochę cię ściąga. Jak z twoją maszyną?
- Chyba nie mogę na nią liczyć. Przyślij mi dwa holowniki, żeby ściągnęły mnie na redę wewnętrzną.
- Dobrze. Zaraz kończą inną robotę i wysyłam je do ciebie.
- No nareszcie - odetchnął z ulgą Kalina.
Na mostek wrócił Lewicki razem z mesbojem, który przyniósł kolację dla Kaliny. Był to gotowany kurczak.
- Niech pan patrzy w radar, ja spróbuję coś zjeść - polecił Lewickiemu.
- Czy nas czasem trochę nie zniosło? spytał Lewicki zaglądając do radaru.
- Tak, zamówiłem dwa holowniki, żeby przeciągnęły nas na redę wewnętrzną. Tam będzie bezpieczniej, a w międzyczasie mechanicy może skończą remont.
- Grek się nie wścieknie o te dodatkowe koszty?
- Niech się wścieka. Na pewno te holowniki będą tańsze, aniżeli ściąganie statku z falochronu, a pewnie tam trafimy, jeżeli natychmiast stąd nie uciekniemy.
- E, nie będzie tak źle - stwierdził Lewicki.
Minęło pół godziny, a holowników nie było widać. Odległość do falochronu spadła do niecałej mili. Kalina próbował śledzić echa na ekranie radaru, ale za linią falochronu radar nie rozpoznawał wszystkich obiektów i trudno było ocenić, czy coś płynie w ich kierunku, czy nie. Przez lornetkę, mimo małej odległości, nic nie było widać, bo powietrze było pełne skroplonej zawiesiny wodnej. Wreszcie Kalina nie wytrzymał i zawołał jeszcze raz.
- Zaraz do ciebie ruszą - lakonicznie oświadczył Rumun.
W chwilę potem zerwał się kolejny szkwał. Teraz wiała już pełna dwunastka. Zrobiło się ciemno jak w nocy. Zresztą nie miało to żadnego znaczenia, gdyż widzialność spadła tak bardzo, że ledwie było widać własny dziób.
Kotwica puściła już całkiem i widać było jak odległość do falochronu zmienia się w oczach.
- Za późno już na cokolwiek - przeklął Kalina. Chwycił za telefon i zadzwonił do maszyny. Czekał chwilę, ale nikt nie odpowiadał. Przekazał więc słuchawkę drugiemu, a sam zaczął wywoływać Port Control, przerywając wywołanie Hasłem Mayday, Mayday.
- Słucham Magnetic Spirit - odezwał się po chwili Port Control.
- Gdzie są moje holowniki? - ryknął do słuchawki Kalina.
- Kończą ostatnią robotę i ruszają do ciebie.
- Zwodzisz mnie tak już ponad godzinę, a ja zaraz będę na falochronie.
- Jeszcze chwilę cierpliwości. To już naprawdę ostatnia robota i będą do twojej dyspozycji.
- Panie drugi, włącz pan tę swoją radiostację i nagrywaj pan wszystko, co oni plotą - rzucił do drugiego, który posłusznie podbiegł do swojego radio-magnetofonu i włączył kasetę na nagrywanie.
- Muszę mieć pomoc natychmiast, powtarzam natychmiast. Jestem już tylko pół mili od falochronu. Za kilkanaście minut będę na gwiazdoblokach. Czy macie helikoptery do ewakuacji załogi?
Rumun nie odpowiadał. Więc Kalina nadawał już cały czas Mayday, przerywając co chwila, żeby posłuchać, czy ktoś mu odpowiada. Wreszcie doczekał się.
- Słuchaj nie myśl, że jesteś sam jeden na świecie. Mamy tutaj dużo kłopotów. Jeden statek urwał się z lin i dryfował po basenie. Zaraz skończą go mocować i jadą do ciebie.
- Ale ja jestem w rozpaczliwej sytuacji. Przecież macie chyba więcej niż te dwa holowniki w porcie.
- Tak, ale dla ciebie są przeznaczone właśnie te dwa. To największe i najsilniejsze maszyny tutaj w Konstancy.
- Dobrze. Pospieszcie się, muszę je mieć natychmiast. Powtarzam natychmiast.
- Dobra, dobra - burknął Rumun, chyba zniecierpliwiony natarczywością Kaliny.
- Co z helikopterem, gdybym potrzebował ewakuacji? - spytał jeszcze raz Kalina.
- Ciężka sprawa. Nie mamy nic takiego.
- No, a przecież wojsko, czy ratownicy lądowi, policja.
- Spróbuję coś załatwić.
- Spróbuje coś załatwić. Szlag by go trafił , nagrywa pan?
- Tak jest. Myśli pan, że zniesie nas na falochron?
- Niekoniecznie. Dryf jakimś cudem może ustać tuż przed falochronem, może za chwilę ruszy maszyna, a może wiatr zmieni kierunek, albo nagle osłabnie. Nie wiem, to wszystko może się jeszcze zdarzyć, ale najbardziej prawdopodobne jest to, że za kilkanaście minut osiądziemy na falochronie.
- I co wtedy?
- Wtedy będziemy czekać na ewakuację, bo statku już nie uda się uratować. Maszyna nadal nie odpowiada?
- Nie.
- Niech pan biegnie i uprzedzi całą załogę. Niech wszyscy chodzą już w pasach ratunkowych, ja w tym czasie sprawdzę, co jest w maszynie.
Błyskawicznie zbiegł na dół. Zobaczył, że tuleja wciskana w dół do bloku silnika przez mechaników wystaje zaledwie ze dwa centymetry.
- Za kilkanaście minut będziemy na falochronie - krzyknął do starszego mechanika.
- Dosłownie dziesięć minut i tuleja na miejscu. Wtedy od razu napełniany wodą i jednocześnie dokręcamy głowicę, potem zastartujemy zimnym silnikiem. Niech się dzieje co chce.
- Nie zdążymy. Musi pan zastartować natychmiast.
- Ale bez założenia głowicy nie napełnię wodą. Natychmiast zniszczę silnik.
- Jeżeli pan tego nie zrobi natychmiast, to zniszczy pan statek, a może i nasze życie. Sytuacja jest dramatyczna. Niech pan zaraz startuje, żeby tylko odepchnąć rufę od kamieni. Holowniki są już w drodze.
Kalina błyskawicznie wrócił na mostek. Cała wyprawa do maszyny zajęła nie więcej niż trzy minuty. Rzucił okiem na radar. Było już mniej niż trzy kable. Nadal trwał szkwał i statek dryfował coraz szybciej. Nagle odezwał się Port Control.
- Twoje holowniki są już w drodze - oznajmił.
- Dzięki bogu. Jak się nazywają, bo chcę rozmawiać z nimi bezpośrednio.
Niestety, jak wyjaśnił oficer z Port Control, załogi nie znały angielskiego, więc wszystko musiało się odbywać za jego pośrednictwem, bo oczywiście o tym, żeby najpierw któryś z holowników mógł dostarczyć na burtę pilota nie było mowy. Kalina zażądał więc, żeby jeden z holowników podszedł do prawej burty i starał się przepychać statek tak, żeby miał wiatr z dziobu lekko z prawej. Natomiast drugi miał w tym czasie podać hol na rufie. Po chwili Port Control zgłosił, że przekazał polecenia Kaliny na holowniki, które dobrze rozumieją o co chodzi.
Kalina znowu zajrzał do radaru, zostało już tylko dwa kable. Podniósł słuchawkę telefonu satelitarnego i połączył się z armatorem, któremu w kilku słowach opisał sytuację. Myślał, że Grek wyskoczy na niego z pretensjami, że nie potrafił przewidzieć rozwoju sytuacji i naraził statek na śmiertelne niebezpieczeństwo, ale jednak nie.
Grek, który sam był marynarzem i wiedział, że morze nieraz płata takie okrutne figle powiedział tylko:
- Staraj się uratować statek. Jeżeli ci się to nie uda, to trudno, ale ludzi masz uratować. Pamiętaj, zrób wszystko, żeby nikt nie zginął. To najważniejsze, życia nikt nie odda.
- Oczywiście - zakończył Kalina i rzucił się do radaru.
Było już tylko półtora kabla. Zadzwonił do maszyny. Tym razem mechanik odezwał się od razu.
- Szykujemy wszystko, za chwilę będę startował.
- Dobrze, ustawiam dźwignię telegrafu na pogotowie. Jak tylko będzie pan mógł, niech pan da wolno naprzód, nie czekając już na polecenie.
- Dosłownie za minutę.
Na mostek przyszedł Lewicki, razem z jednym marynarzem ubranym w kamizelkę ratunkową.
- Stój przy sterze i czekaj na polecenia - zarządził Kalina. A do Lewickiego powiedział:
- Holowniki są już w drodze. Jeden będzie przy prawej burcie i w razie potrzeby odpowiednio będzie nas przepychał, drugi pójdzie na rufę i poda hol. Potem zobaczymy co dalej, ale chyba postaramy się, żeby odciągnął rufę w stronę morza. Wtedy woda na dziób nie będzie tak wchodzić tak mocno i powinno udać się panu wybrać kotwicę. Przy odrobinie szczęścia wszystko powinno się dobrze skończyć.
- Musi panie kapitanie.
Wiatr zaczął wyć jeszcze bardziej i Kalina zobaczył, że statek przesuwa się już w stronę kamieni z widoczną oczami szybkością. Silnik jeszcze nie wystartował. Holowników też nie było widać, ale nagle odezwał się Port Control.
- Holowniki dotarły już za główkę falochronu, ale zawróciły. Jest zbyt niebezpiecznie, żeby wychodzić.
- Jeśli nie wyjdą natychmiast, to skażą mnie na utknięcie na falochronie. Za chwilę będę miał maszynę, więc muszą mi pomóc dosłownie przez kilkanaście minut, zanim sam nie odejdę stąd o własnych siłach.
Potem Kalina usłyszał, że Rumuni mówią coś między sobą na UKF, lecz nie rozumiał. Z podniesionych głosów domyślał się, że dyskusja jest gorąca. Po chwili oficer Port Control oznajmił, że jeden holownik definitywnie odmówił wyjścia za falochron. Drugi, większy i z silniejszą maszyną zdecydował się wyjść.
- Jak daleko jesteś od falochronu. Na moim radarze wygląda na to, że już się oparłeś.
- Jest jeszcze kilkadziesiąt metrów, ale cały czas wolno się zbliżam do kamieni.
Wyjrzał na skrzydło i zobaczył, że pas wody pomiędzy nadburciem, a najbliższymi kamieniami nasypu falochronu jest przeraźliwie wąski. W rzeczywistości było jeszcze kilkadziesiąt metrów czystej osłoniętych nawisem rufy.
- Niech pan idzie na rufę i dokładnie podaje mi odległość. Jeśli maszyna natychmiast nie ruszy, to już po wszystkim - krzyknął do Lewickiego, a ten natychmiast opuścił mostek. - I niech pan przyśle tu jeszcze kogoś i ze sobą też kogoś zabierze.
Po minucie Lewicki zameldował, że rufa jest już tylko pięćdziesiąt metrów od najbliższych kamieni. Statek był akurat ustawiony prostopadle do linii falochronu, więc była to najmniejsza odległość. Po chwili ustawił się trochę ukośnie i odległość wzrosła do stu metrów. Fale znów uderzyły z boku i dalej przeciągnęły łańcuch.
- Teraz już się pewnie nie zmieści - pomyślał Kalina.
Rzeczywiście, gdy statek łukował, to wydawało się, że ster zahaczy już o kamienie. Kalina nie widział za rufą już żadnej wody, tylko same kamienie nasypu.
- Czy rufa przejdzie? - spytał.
- Powinna przejść o dziesięć metrów od kamieni - zameldował Lewicki. - Tak teraz widzę, że swobodnie przejdzie, jeżeli się więcej nie cofniemy.
- Na pewno się cofniemy - pomyślał Kalina i spojrzał z prośbą w oczach na wskaźnik obrotów maszyny.
Chyba to wypatrzył, gdyż w tym samym momencie usłyszał łomot startującego silnika, a za sekundę strzałka na wskaźniku podskoczyła do prawie osiemdziesięciu obrotów, potem spadła do dwudziestu, a Kalina aż do bólu zacisnął ręce modląc się, żeby motor nie stanął. Ale obroty znowu podniosły się.
Przełożył rączkę telegrafu na całą naprzód, a potem jeszcze dwa razy powtórzył ten manewr. Widział jednak, że obroty nie wzrastają, widocznie chief na razie nie mógł dać nic więcej.
- Jaka jest odległość? krzyknął na rufę.
- Utrzymuje się dziesięć metrów - odpowiedział Lewicki.
- Staraj się trzymać kurs zero dziewięćdziesiąt - polecił sternikowi.
Liczył, że utrzymując się prosto pod wiatr, jeśli nie oddali się od kamieni, to przynajmniej utrzyma odległość.
Zadzwonił do maszyny i poprosił o większe obroty, ale chief odpowiedział, że jest już na przekroczonych obciążeniach. Silnik po prostu nie mógł wydusić z siebie nic więcej.
- Cholera - zaklął Kalina. - Jesteśmy dziesięć metrów od kamieni. Widzę też holownik kilkadziesiąt metrów od nas. Jeszcze mamy szansę uratować statek.
- Tak, ale silnik rzęzi ostatkiem sił i nie wyciągnie więcej.
Kalina odłożył słuchawkę i usłyszał w UKF Port Control.
- Holownik mówi, że nie może podejść za rufę, gdyż jesteście już prawie na falochronie.
- To prawda. Niech podejdzie z prawej burty na wysokości nadbudówki, jest tam dodatkowy poler. Założymy hole na niego.
Przekazał Lewickiemu, żeby przyjął hol z prawej burty i obserwował holownik. Fale znów ustawiły statek bokiem do fali. Mimo prób sterowania statek skręcił w prawo i holownik, który był już tuż przy statku znalazł się nagle pomiędzy prawą burtą, a kamieniami. Jeszcze chwilę próbował podawać hole, ale jednak po chwili zrezygnował. Szyper nie chciał zostać zepchnięty przez kadłub Magnetic Spirit na falochron. Kalina złapał słuchawkę UKF i krzyknął do Port Control.
- Powiedz mu, żeby podszedł z lewej burty przy nadbudówce. Postaram się, utrzymać statek prawą burtą wzdłuż falochronu, żeby mu nic nie zagrażało.
- Zaraz przekażę.
Kalina słyszał jakąś rozmowę po rumuńsku i po chwili zobaczył, że holownik rzeczywiście omija szerokim łukiem jego dziób i kieruje się w stronę lewej burty statku. Niestety, nieosłonięty kadłubem Magnetic Spirit skakał na fali jak mała łupinka i Kalina obawiał się, że będzie chciał zrezygnować z podejścia. Było to po prostu szalenie niebezpieczne. Było to też niebezpieczne dla marynarzy, którzy mieliby przyjąć hole.
Mimo to liczył jeszcze na jakiś cud. Holownik zbliżył się do nich na jakieś dwadzieścia metrów, ale nikt nie był w stanie dorzucić do niego rzutką. Panująca wichura całkowicie to uniemożliwiała. Kalina podbiegł do szafki, wyciągnął wyrzutnię linki ratunkowej firmy Pains and Wessex International i kazał marynarzowi szybko zanieść ją na dół Lewickiemu. Sam przejął ster i przez UKF-kę kazał Lewickiemu wyjść na przeciw marynarzowi, a potem odesłać go z powrotem na mostek. W międzyczasie przy pomocy steru starał się utrzymywać statek pod dosyć łagodnym kątem do falochronu. Z jakimś trudem mu się to udawało. Po chwili marynarz wrócił, więc przekazał mu ster, a sam wybiegł na lewe skrzydło. Poprzez panujące ciemności starał się zobaczyć co się dzieje. Pokład z lewej burty był już całkowicie zalewany przez fale, więc nie można było stamtąd nic zdziałać. Lewicki z marynarzami był piętro wyżej, na pokładzie szalupowym, gdzie docierały tylko bryzgi. Kalina widział jak Lewicki celuje w kierunku holownika i odpala rakietę, która przelatuje tuż za rufę holownika mijając go jednak. Jakiś człowiek z bosakiem w ręku pojawił się na tylnym pokładzie holownika, lecz spłoszony nadbiegającą falą wbiegł wyżej na mostek holownika. Szyper nadal jednak próbował podejść bliżej pływającej w wodzie rzutki, ale Kalina już widział, że mu się to nie uda.
Postanowił więc raz jeszcze ustawić statek dziobem do fali. Być może teraz moc maszyny pozwoli na odejście od falochronu. Znów kazał Lewickiemu podawać odległości.
Marynarz wyłożył ster dwadzieścia w lewo i statek powoli zaczął się ustawiać pod wiatr.
Lewicki monotonnym głosem podawał odległości.
- Czy rufa się zmieści, jeśli będziemy poruszać się takim łukiem?
- Chyba nie. Musimy pójść trochę do przodu.
Kalina jeszcze raz dał do maszyny podwójną całą naprzód, ale obroty nie podniosły się ani odrobinę.
Wiedział już, że nie uda mu się uniknąć zdryfowania na falochron. Chyba, żeby wiatr nagle osłabł, ale nic na to nie wskazywało. Nadal wiała regularna dwunastka. Morze było kompletnie skotłowane, a fale wydawały się być olbrzymie jak góry. Tutaj, kilkadziesiąt metrów od kamieni i gwiazdobloków nasypu kipiel była wręcz straszliwa. Kalina teraz myślał o tym, jakie położenie przy falochronie będzie dla statku, a właściwie dla znajdującej się na nim załogi, najbezpieczniejsze. Uznał, że najlepiej będzie jeśli statek osiądzie bokiem. Gdyby najpierw wszedł rufą, to tak czy inaczej gwałtownie atakujące morze obróciłoby bezwładny kadłub w stronę falochronu, druzgocąc go i wyrządzając trudne do przewidzenia straty. Ustawiając kadłub od razu wzdłuż linii falochronu istniała realna szansa, że przetrwa on w postaci jednego kawałka o wiele dłużej. Kalina liczył na to, że kadłub oparłszy się całą swoją długością przyjmowałby na siebie siły mniej więcej równo rozłożone i to zarówno uderzenia boczne o kamienie, jak i niszczącą energię fal z drugiej burty.
Polecił sternikowi wyłożyć ster dwadzieścia w prawo i statek znów oddalił rufę od kamieni i znajdował się teraz mniej więcej równolegle do falochronu o pięćdziesiąt metrów od najbliższych kamieni.
Zobaczył, że holownik oddala się, a po chwili Port Control potwierdził, że holownik nie jest w stanie mu pomóc i w trosce o życie własnej załogi idzie schronić się za falochron. Kalina nie miał żalu, raczej modlił się, żeby nic mu się nie stało, gdyż niewielki kadłubik, chociaż niesamowicie masywny i mocny, miotany był potwornymi, miażdżącymi falami.
Kalina zobaczył, że z lewej burty nadbiega kolejna olbrzymia fala. Przez UKF polecił Lewickiemu zebrać całą załogę i przyjść na mostek. Po chwili olbrzymia góra wodna uderzyła w lewą burtę statku wpadając na niego i niszcząc resztę pozostałych na pokładzie relingów i rur odpowietrzających. Statek aż przysiadł pod naporem olbrzymiego ciężaru, a dziób gwałtownie skręcił w prawo dotykając niemal gwiazdobloków.
- Ster midszyp - zarządził Kalina.
Statek powoli zaczął kręcić w lewo. Kiedy był już równolegle do falochronu, od pierwszych kamieni nie dzieliło go więcej niż dziesięć metrów. Pod wodą zapewne odległość ta wynosiła już zaledwie metr, dwa lub trzy. Za kilka sekund kadłub powinien oprzeć się o podwodny nasyp falochronu, następnie wbić się w wystające kamienie i znieruchomieć z przechyłem na lewą burtę. Po około minucie odczuli pierwszy silny wstrząs. To obło kadłuba natrafiło na pierwszy kamień. Kalina zadzwonił do siłowni.
- Oparliśmy się o falochron. Niech pan wyłączy silnik i wychodźcie na górę. Już jest po wszystkim - powiedział chiefowi.
- Nie przyszły holowniki?
- Przyszły, ale w tym sztormie nic nie mogły zrobić. Dobrze, że nikomu nic się nie stało. Stop maszyna.
Kalina dał rączkę telegrafu na Stop i spojrzał na załogę. Odniósł wrażenie, że nie są może zachwyceni sytuacją, ale bynajmniej nie przerażeni.
Pomyślał, że po tak długim okresie oczekiwania na jakieś rozwiązanie sytuacji, odczuwają katastrofę jako swoiste zakończenie ich udręki. Teraz przecież na pewno już wrócą do domu.
Wiedział jednak, że za chwilę może wybuchnąć panika. Za kilka minut, gdy statek ostatecznie osiądzie na brzegu i znieruchomieje, będzie poddany o wiele większym siłom niż do tej pory.
Na wodzie kadłub poddawał się atakującej go wodzie i energia fal była łagodzona tym naddawaniem się statku. Teraz oparty o nieruchome, sztywne kamienie, kadłub będzie brał całą energię fal na siebie.
Silnik się zatrzymał, lecz prawie tego nie odczuli. Hałas i wibracje spowodowane sztormem były tak silne, że odgłosy pracy silnika niemal w nich ginęły.
Kalina wywołał Port Control i zgłosił zdryfowanie statku na falochron.
- Współczuję. Pewnie to twoja najgorsza wachta w życiu - stwierdził filozoficznie oficer dyżurny. - Co mogę dla ciebie zrobić?
- Zaraz wywołam cię znowu, najpierw ocenię swoje położenie.
Kalina chciał zaraz wezwać helikoptery do ewakuacji, ale potem przyszło mu do głowy, że nie powinien tego robić przy załodze.
Bał się, że wezwaniem helikopterów może wzbudzić w załodze panikę, która uzna, że to już koniec. Z drugiej strony, gdyby helikoptery miały rzeczywiście szybko nadlecieć, to dodawałoby im to ducha, ale nie wiedział, co odpowie Port Control, przedtem wspominał o trudnościach z helikopterami. Postanowił więc odbyć tę rozmowę bez świadków. I dopiero w zależności od jej wyniku wybrać sposób postępowania z załogą. Osobiście uważał, że nie grozi im niebezpieczeństwo, ale wiedział też, że potężne uderzenia rozszalałego żywiołu będą z minuty na minutę potęgować poczucie nieuchronnej zagłady. Kadłub był teraz co chwila wstrząsany kolejnymi uderzeniami fal, a z drugiej strony wyraźnymi uderzeniami o podwodne kamienie. Przechylał się też lekko na lewo. W przeciągu kilkunastu minut powinien się usadowić na brzegu w jakiejś trwalszej pozycji.
Kapitan zwrócił się do załogi o pozostanie w pogotowiu w mesach oraz spakowanie rzeczy, bo po poprawieniu się pogody oczekuje ewakuacji na holownik.
- Kiedy to nastąpi? - spytał bosman.
- Myślę, że do rana depresja przeleci bardziej na wschód i zacznie się tutaj uspokajać- wyjaśnił Kalina i odesłał ludzi na dół pozostając na mostku tylko z Lewickim.